"Wolność można odzyskać, młodości nigdy" - Zmarł Bogusław Wincenty Pyka - więzień polityczny okresu PRL
- Autor VladoPav
Zmarł przyjaciel Muzeum Miasta Jaworzna – Bogusław Wincenty Pyka – więzień polityczny osadzony w Centralnym Więzieniu dla Młodocianych w Jaworznie, członek Związku Młodocianych Więźniów Politycznych lat 1944-1956 „Jaworzniacy”, dbający o upamiętnienie historii Obozu dwóch totalitaryzmów.
Zapraszamy do przeczytania wywiadu, jaki znalazł się w naszym portalu w roku 2005 z Panem Bogusławem Wincentym Pyką
31 grudnia 2022 roku w wieku 92 lat zmarł Bogusław Wincenty Pyka ps. „Bogdan” – więzień polityczny osadzony m.in. w Więzieniu dla Młodocianych Więźniów Politycznych w Jaworznie. Bogusław Pyka urodził się 20 maja 1930 roku w Kołomyi. Aresztowany został 18 września 1948 roku przez Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa w Katowicach za przynależność do młodzieżowej organizacji niepodległościowej Polska Tajna Armia Wyzwoleńczo-Demokratyczna, działającej w Liceum im. Mickiewicza w Katowicach. W styczniu 1949 roku został skazany przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Katowicach na 6 lat więzienia. Był przetrzymywany w więzieniach w Rawiczu, Potulicach, a od czerwca 1951 r. w Centralnym Więzieniu dla Młodocianych Więźniów Politycznych w Jaworznie, skąd został zwolniony 20 czerwca 1953 roku na skutek amnestii. W jaworznickim więzieniu pracował jako elektryk.
W 1990 roku był współzałożycielem Oddziału Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego w Katowicach. W kolejnych latach był aktywnym członkiem zarządu tego oddziału oraz członkiem zarządu głównego Związku. W 1991 roku zorganizował Oddział Związku Młodocianych Więźniów Politycznych lat 1944 – 1956 „Iaworzniacy” w Jaworznie. Przez wiele lat kierował tym oddziałem. Nawiązał dobrą i pożyteczną dla związku współpracę z władzami samorządowymi Miasta Jaworzna, Szkołą Podstawową nr 5, Muzeum Miasta Jaworzna, Młodzieżowym Domem Kultury i proboszczem na Sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Jaworznie Osiedlu Stałym. W wyniku starań przedstawicieli Zarządu Oddziału w Jaworznie na terenie byłego więzienia postawiono pomnik upamiętniający młodocianych więźniów, w kościele wybudowano kaplicę, w szkole powstała izba pamięci, a dom kultury nazwano imieniem „Jaworzniaków”. Pięciokrotnie w Jaworznie odbyły się organizowane przez Związek coroczne zloty. Bogdan Pyka uczestniczył przez wiele lat w redagowaniu i kolportażu pisma „Jaworzniacy”. Brał udział w spotkaniach z przedstawicielami mediów, z młodzieżą szkolną, harcerzami. Był pasjonatem wynalazków i nowoczesnych rozwiązań, szczególnie z wykorzystaniem prądu elektrycznego.
Za działalność niepodległościową odznaczony został: Krzyżem Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Medalem Stulecia Odzyskania Niepodległości, Medalem Pro Memoria, Medalem Pro Patria oraz innymi odznaczeniami resortowymi i związkowymi.
Ostatnie pożegnanie odbędzie się w czwartek, 5 stycznia 2023 r. o godzinie 12.00 na Cmentarzu Komunalnym w Jaworznie przy ul. Wilkoszyn. (za www.jaworzno.pl)
Zapraszamy do przeczytania wywiadu - Łukasza Twardowskiego z Panem Wincentym Bogusławem Pyką, Prezesem jaworznickiego oddziału Związku Młodocianych Więźniów Politycznych lat 1944-1956
Doskonale pamiętam moje pierwsze spotkanie z tym wyjątkowym człowiekiem. To był październik albo listopad 2013 roku. Siedziałem w skupieniu przy stoliku w małym hallu domu kultury, który niegdyś był częścią kompleksu budynków Jaworznickiego Więzienia dla Młodocianych Przestępców. To tutaj mieściło się centrum indoktrynacji osadzonych. Kino serwowało nastoletnim więźniom filmy propagandowe, lub ?perełki? produkcji radzieckiej, tzw. ?Wychowawcy? organizowali tu spotkania z wielkimi mężami PRL.
Czekałem z niecierpliwością. Za kilka chwil miałem się skonfrontować z człowiekiem, który właśnie w moim wieku siedział być może nawet dokładnie w tym samym miejscu, z tym, że bez perspektywy, którą ja teraz posiadam. Perspektywy opuszczenia tego budynku, powrotu do domu, zjedzenia porządnego posiłku.
Czekałem zastanawiając się jak ja sam zachowałbym się na jego miejscu. Czy starczyłoby mi odwagi?
Do stolika przy którym siedziałem podszedł wreszcie postawny, siwy, starszy człowiek. Wyciągnął w moją stronę swoją potężną dłoń.
- Cześć. Pyka jestem - rzucił krótko.
Te słowa rozpoczęły naszą niezwykłą znajomość. Dziś, po ponad półtora roku od tego spotkania publikuję fragmenty jednej z naszych rozmów.
Redaktor
Dlaczego należy znać historię?
Wincenty Bogusław Pyka
Znając historię znasz przeszłość swojego narodu, swoich przodków. Na tym później zasadza się przyszłość.
Red.
Chciałbym zapytać o wspomnienia z dzieciństwa. Jak Pan zapamiętał przedwojenne kresy? Jak wspomina Pan rodzinną Kołomyję?
W.B.Pyka
Jak miałem cztery lata to ojca przenieśli na Wileńszczyznę. I myśmy mieszkali na Wileńszczyźnie, najpierw w miejscowości o nazwie Ignalino a potem w Duksztach na łotewskiej granicy. Potem pod koniec 35 roku ojca przeniesiono do Torunia. W lipcu 1939 roku wyjechaliśmy na wakacje do Kołomyi. Do Torunia więcej nie wróciliśmy. W Kołomyi zastał nas wybuch wojny. Cały nasz dobytek przepadł w Toruniu. Pozostaliśmy tylko w letniej garderobie, bez środków do życia, na garnuszku rodziców matki.
Tam miałem kontakt ze starszymi ode mnie kolegami. W roku 1941 już zbieraliśmy broń. Pamiętam dobrze swoją pierwszą broń. To był automatyczny karabinek małokalibrowy produkcji belgijskiej. Pamiątka po pewnym politruku Armii Czerwonej.
Niemcy wysiedlili nas z domu. I w naszym domu zamieszkał folksdojcz o bardzo niemieckim nazwisku. Mianowicie nazywał się Stadniczenko. Bardzo niemieckie nazwisko. (Śmiech.)
I on był zarządcą majątku w getcie. I do niego przyszli moi starsi koledzy - członkowie znienawidzonej później przez ustrój socjalistyczny organizacji Miecz i Pług. Przyszli pod pretekstem załatwiania spraw handlowych. Jeden z chłopaków przebrał się nawet za kobietę i ten Stadniczenko go w rękę całował. Zabrali mu mundur SA i broń, zabrali zrabowane w getcie pieniądze i złoto.
A po przekątnej z naszą posesją mieszkał przewodniczący gminy niemieckiej. Też miał typowo niemieckie nazwisko. Mackiewicz się nazywał. No i tam na tego Stadniczenkę potem pyskował "Jak to? To ty miałeś w domu broń i się dałeś? Jakby do mnie przyszli to ja bym strzelał." No i przyszli do niego też, a jakże? Kominiarz przyszedł w samo południe. Chłopak przebrany za kominiarza. Chociaż on tam furtkę zamykał i psa miał. Ale miał też za to porządną broń i chodziło im o zdobycie tej broni. No i oni tam weszli do niego, on nie zdawał sobie i sprawy co jest grane, chciał sięgnąć po pistolet, który miał w tylnej kieszeni i dostał w brzuch.
Red.
Jedno wspomnienie związane z rodziną?
W.B.Pyka
(Chwila zastanowienia.)
Dziadek był nauczycielem, uczył historii w gimnazjum. Zbudował dwa domy i na stare lata musiał to wszystko zostawić i wyjechać. No i jak żeśmy wychodzili z domu to ukląkł na ziemi, pomodlił się, ucałował próg i poszedł.
A potem w Polsce mieszkał w Katowicach przy ulicy Warszawskiej na drugim piętrze, pokoik miał jak połowę tego. I widok z okna na dach, za tym dachem tam kawałek dalej była ściana a na dachu dymiący komin. No i to jest wspomnienie rodzinne. Chciał Pan to ma.
Red.
Co skłoniło Pana do spisania swoich wspomnień?
W.B.Pyka.
W 1991 roku z ramienia związku więźniów politycznych jeździłem po śląskich więzieniach, zbierając różne atrybuty więzienne na wystawę organizowaną w muzeum w Sosnowcu. I w Mysłowicach w rozmowie z naczelnikiem więzienia w stopniu półkownika dowiedziałem się, że on, wyższy oficer służby więziennej, nic nie wiedział o istnieniu Więzienia Progresywnego w Jaworznie. To było nawet przed takimi lud mi zatajane! Jak mu zacząłem mówić, że tu było ogrodzenie pod napięciem, druty pohitlerowskie za którymi więziono młodzież to były dla niego niesamowite wiadomo ci. I pod wpływem właśnie tej rozmowy napisałem swój list do Salomona Morela - byłego naczelnika więzienia dla młodocianych w Jaworznie.
Red. List otwarty który ukazał się na łaniach Dziennika Zachodniego?
W.B.Pyka
Tak, Dziennik Zachodni to publikował. Proszę chwilkę zaczekać. Przyniosę ten list.
(Pan Wincenty wychodzi z pokoju. Po chwili wraca niosąc kopię listu otwartego.)
Mój list otwarty był pierwszym publicznym atakiem na Salomona Morela. Tak się złożyło, że żona jednego z moich młodszych kolegów z pracy przyjaźniła się z córką Morela, Renatą Morel - piosenkarką. Po opublikowaniu listu ten kolega zapytał mnie, czy coś wiem na temat Morela, bo cała jego rodzina jest zbulwersowana tym, że ktoś ojca okropnie osmarował w prasie. Opowiedziałem mu co nieco nie znając jeszcze działalności Morela w obozie Zgoda w, Świętochłowicach, w którym to, jako jego komendant przyczynił się do śmierci ok. 1500 osób. Tak sprytnie potrafił się maskować, nawet przed własnymi dziećmi, że nie wiedziały one nic na ten temat, chociaż ich matka również pracowała w obozie Zgoda w Świętochłowicach jako strażniczka. Wsławiła się tym, że kazała ostrzyc na zero więźniarki, Jednym słowem - zburzyłem szczęście rodzinne!
Red.
Przejdźmy do pytań o pańską działalność konspiracyjną. W jakich okolicznościach stąpił Pan do organizacji niepodległościowej?
W.B.Pyka
Była najpierw jedna organizacja, która nie została wykryta i jakoś się rozeszła i później po roku zawiązała się następna. Ja o tamtej poprzedniej wiedziałem, proponowali mi wstąpienie do niej i ja odmówiłem. Ale jak powstała ta druga - Polska Tajna ArmiaWyzwoleńczo Demokratyczna to wtedy wyraziłem swój akces.
Szefostwo organizacji chciało żebyśmy razem z dwoma innymi kolegami byli taką utajnioną komórką. Bezpieką w organizacji, no co tu dużo mówić? I dlatego nas nie było w oficjalnych spisach.
Jak mnie aresztowali w "kotle", to przywieźli nas później na UB. i jeden UB - ek się pyta mojego kolegi "Jak ty się nazywasz?". "No Arciszewski." Ten sprawdza; jest. "A ty?". Ja mówię "Pyka". A on na to "Ty! Ty nie bądź taki cwany! Mów jak się na prawdę nazywasz!" Sądzili, że ja coś kombinuję.
Władza miała z nami bandytami, bo tak nas nazywano, poważny problem. W całej Polsce działało w tamtym czasie około 500 organizacji młodzieżowych, podobnych do tej naszej.
Red.
We wspomnieniach rówieśników, którzy podzielili pański los pojawiają się opinie, że wyczekiwaliście z niecierpliwością wyroków. Dlaczego?
W.B.Pyka
Status więźnia oznaczał jakieś prawa, powiedzmy prawa. Jakieś lepsze jedzenie, bardziej przyzwoite warunki mieszkalne.
Po trzech miesiącach i tak stosunkowo znośnego jak na tamte czasy śledztwa chciałem mieć to za sobą. W Katowickim więzieniu oddział damski był oddziałem śledczym, do dyspozycji Urzędu Bezpieczeństwa. Tylko parę cel było zajęte przez kobiety a reszta przez więźniów Urzędu Bezpieczeństwa. Zasadnicze śledztwo odbywało się na ulicy Powstańców w Katowicach, potem w połowie listopada przewieziono mnie na Mikołowską do celi na oddział damski do celi 66. To była tak wąska cela, że opierając się ramieniem o jedną ścianę można było drugą ręką dotknąć drugiej ściany. Taka była szerokość, a długość 4,3m. I tam nas było trzech. Ale tam przynajmniej była podłoga drewniana. Bo potem jak mnie przeniesiono do głównego budynku to tam były płytki, zimne to było.
Red.
Kiedy trafił pan do Więzienia Progresywnego dla Młodocianych Przestępców w Jaworznie? Czym właściwie tak na prawdę było Jaworznickie Więzienie?
W.B.Pyka
Do Jaworzna przyjechałem w czerwcu 1951 z Potulic, gdzie trafiłem po roku pobytu we Wronkach. Tak zwane Więzienie Progresywne w Jaworznie różniło się od wszystkich innych więzień w tamtym okresie.
Jaworznickie więzienie miało być "wielkim eksperymentem pedagogicznym". Pobyt w Jaworznie miał nas przemienić z wrogów klasowych w czerwone anioły i po nawróceniu mieliśmy uczestniczyć w budowie utopijnego ustroju. I ten eksperyment zlokalizowano w miejscu byłego hitlerowskiego obozu "Neu Dachs" w Jaworznie. Nie zapomniano oczywiście o starych, sprawdzonych metodach. Ot tak, na wszelki wypadek zostawiono stare pohitlerowskie ogrodzenie z drutami pod napięciem, osłonięte je jedynie z zewnątrz wysokim murem by nie straszyło przechodniów, pozostawiono też w łaźni instalację do gazowania więźniów, nie zdemontowano nawet hermetycznych drzwi. Przecież metoda gazowania jest bardzo wygodna, nie pozostawia śladów i zawsze można to tłumaczyć epidemią.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
Zdjęcia: J. Ł Twardowski.
Ostatnie zdjecie (Alex) pochodzi z otwarcia stałej wystawy w jaworznickim muzeum dotyczącej Obozu Dwóch Totalitaryzmów, o którym piszemy TUTAJ.
Red.
Władze więzienia próbowały skłócić więźniów politycznych sprowadzając do Jaworzna również pospolitych kryminalistów. Czy ten zabieg przyniósł zamierzone rezultaty? Jak "Polityczni" dogadywali się z więźniami kryminalnymi?
W.B.Pyka
Panowała między nami atmosfera szczególnej solidarności.
Od samego początku ukształtowała się specyfika stosunków między więźniami, której nie zawaham się nazwać mianem "Jaworznickiego fenomenu". Czegoś takiego nie było w innych więzieniach.
Obowiązywała jedna zasada. Nie ważne było czy to więzień kryminalny, czy polityczny. Nie ważne było za co siedzi, tylko ważne żeby był cholera pożądnym kolegą. Żeby nie był donosicielem.
Red.
A jak wspomina Pan relacje najbliższymi kolegami?
W.B.Pyka
Nasze życie, mimo że w więzieniu miało nieraz i wesołe momenty. Lubiliśmy robić kawały nie tylko naszym "opiekunom" ale także sobie nawzajem. Zdarzały się nawet kawały robione samemu sobie. I taki kawał samemu sobie zrobił Leon Krysiak, kowal i wielki amator śledzi.
Latem 1952 roku wyjątkowo dali nam przy kolacji śledzie. "Po jednemu na głowę" - co w tym czasie było w Jaworznie ewenementem.
Krysiak stwierdził, że sam zjadłby cały przydział śledzi na celę. Ktoś podchwycił, spytał "założysz się?" a ten na to ,że tak.
Potem było głosowanie, w którym wszyscy koledzy wyrazili zgodę na odstąpienie swojego przydziału. Została nawet powołana trzyosobowa "komisja konkursowa", której przewodniczył Wiesiek Szymański, pomocnik Leona w kuźni.
Leon z namaszczeniem przygotowywał się do wykonania zakładu. Przyniósł sobie dwie miski wody do płukania śledzi, parę starych gazet na odpadki i wreszcie przystąpił do realizacji zakładu, który my, obserwatorzy, traktowaliśmy jako egzekucję Leona na samym sobie.
Pierwsze dwa śledzie zjadł w znakomitym tempie, jednak tempo stopniowo słabło, aż w końcu próbował oszukiwać. Komisja konkursowa jednak czuwała. Zakład jednak wygrał, zjadł 20 śledzi!
Red.
Chciałbym zapytać o te najcięższe momenty. Jak pan sobie z nimi radził?
W.B.Pyka
Jeden z takich momentów nadszedł 22 lipca 1952 roku. Był to dzień, w którym miała zostać uchwalona konstytucja PRL, rodem z Moskwy. Miał się odbyć w Warszawie Zlot Młodych Przodowników Pracy. W obozie przygotowania też biegły pełną parą. Wymyślono odznakę "Przodownika pracy", miała się odbyć defilada przed trybuną, na której "Ojca narodu" - Bieruta miał zastępować naczelnik Morel. Aby kopia uroczystości była wierna musiały się także odbyć wewnętrzne aresztowania skazania "wrogów narodu".
Po powrocie z pracy w przeddzień święta wszedł do celi sierżant Kwadrans - "Pyka, które twoje łóżko?". Spojrzał, coś zanotował, "Skwarzyński, a ty gdzie śpisz?". Znów coś zapisał i wyszedł. Zastanowiło to wszystkich obecnych, ale już po chwili sprawa się wyjaśniła, oddziałowy zabrał nas na dyżurkę, a stamtąd wychowawca zaprowadził nas na pierwszy blok, na oddział, gdzie była dyżurka przodownika (bo tak się nazywał, jak sobie przypominam przełożony wszystkich oddziałowych). Po wejściu na oddział było widać że atmosfera jest napięta, stoją inni koledzy, widzę Staszka Chowańskiego, wszyscy są czujnie pilnowani przez wychowawców, nie można się porozumieć w żaden sposób. Wchodzą do dyżurki i po jej opuszczeniu są natychmiast wyprowadzani z oddziału. Wreszcie moja kolej. Wchodzę, cała świta, naczelnicy Morel, Piątkowski, Krupa, "spece", dwóch "smutnych panów" ucharakteryzowanych na ZMP-owców (to zapowiadani "przedstawiciele młodzieży" na nasz mini zlot). Melduję sie przepisowo, śmiertelna cisza. Morel mnie lustruje czujnym okiem i nie mogąc się do niczego przyczepić zadaje pytanie: "W której ręce trzyma się czapkę?", "W lewej." Odpowiadam bo tak ją trzymałem. "Nie bo w prawej". "Regulamin tego nie precyzuje" - odpowiadam spokojnym ale pewnym głosem. Po tym wstępie włącza się "spec". Referuje jak to opieszale pracuję, a jak coś zrobię to same braki, silniki, które przewijam zaraz się palą. Nie wytrzymałem tych bredni i pytam "O jakie silniki chodzi? W swym życiu przewinąłem dopiero dwa silniki i oba działają jak do tej pory bez zarzutu." Chwila konsternacji, ale zaraz włącza się Piątkowski, mówi że jestem dziedzicznie obciążony, mój ojciec był sanacyjnym oficerem i służył Piłsudskiemu. "Ty też podniosłeś rękę na Polskę Ludową, poniosłeś zasłużoną karę i zamiast skorzystać z szansy jaką Ci dajemy, miast się zrehabilitować, dalej grzęźniesz w tym bagnie. Za twoją krnąbrność i upór zostaniesz ukarany. Będziesz miał czas przemyśleć sobie". "Trzydzieści sześć godzin karceru" - rzucił krótko Morel.
Wyprowadzili mnie. No i karcer - to była ostatnia cela od strony szosy, w której była woda na podłodze bo kapało z rur. No i w ciemnościach siedziałem. Od czasu do czasu przyszedł klawisz żeby spojrzeć przez "judasza" czy się nie powiesiłem.
W karcerze, zamiast 36, przesiedziałem 48 godzin.
Red.
Pański ojciec oraz dziadek byli bardzo mocno zaangażowani w zbrojną walkę za ojczyznę. Jak ta tradycja, wyniesiona już z domu rodzinnego wpłynęła na pańskie dalsze losy?
W.B.Pyka
Przypomina mi się cytat z książki Bronisława Sroki; księdza, który w młodości został osadzony w Jaworznie za działalność konspiracyjną w organizacji "Podziemna Kolonia". Tam w tej książce jest taki fragment, gdzie przesłuchujący Ubek mówi; "Co się stało z tą polską młodzieżą, że drzwiami i oknami ciśnie się do kryminału?"
To były skutki tego patriotycznego wychowania.
Red.
Gdyby istniała możliwość skonfrontowania się z oprawcami, co by im Pan powiedział?
W.B.Pyka
Ha! To jest pytanie, nigdy o tym nie myślałem. Nabijałbym się z nich, że pomimo ich wysiłków zostałem tym kim jestem, zostałem sobą. Przypomina mi się taki wiersz:
Daremne żale - próżny trud,
bezsilne złorzeczenia!
Przeżytych kształtów żaden cud,
nie wróci do istnienia.
Znał Pan to?
Rozmawiał Lukasz Twardowski.
Artykuły powiązane
- Czy wciąż musimy czcić oprawców?
- "Utracone oblicza" plenerowa wystawa w Jaworznie
- Skwer im. kpt. Stanisława Nowakowskiego
- 2 maja - Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej
- Słoneczna - wspomnienie ważne dla pokolenia 50+. Dziś to już inny świat
- Ślady Anny Walentynowicz na Śląsku
- Żołnierze Wyklęci – polskie podziemie niepodległościowe... konkurs rozstrzygnięty